O mnie

Moje zdjęcie
Mówi się, że jeśli chcesz mieć lepiej zorganizowany czas, to należy dołożyć sobie jakieś zajęcie. Ponieważ obowiązków mi nie brakuje i mam mało czasu, postanowiłam pisać jeszcze bloga. Tematyka niezobowiązująca, ale z drugim dnem. Przedstawiam swoje interpretacje oglądanych dla przyjemności seriali, z których wynika czasem coś poważnego. Mieszam w filmowym kotle i wybieram z niego perełki. Oglądam z każdej strony i Wam prezentuję.

niedziela, 9 października 2011

nowości - American Horror Story

Samotny, piątkowy wieczór. Wróciłam po bardzo wielu z godzinach pracy do domu. Jestem tak zmęczona, że pewnie wezmę gorącą kąpiel i pójdę szybko spać. Na dobry sen przydałaby się jednak jakaś dobra bajka na dobranoc. Z bajek dla dorosłych mogę wybrać albo romans, albo coś jeżącego włos na grzbiecie (oczywiście przysłowiowy). Romanse śmieszą mnie i nudzą naprzemiennie, wybieram więc coś, co na pewno nim nie jest – American Horror Story. Jest to nowy serial o którym wcześniej nie słyszałam. Tytuł początkowo mnie zniechęca. Jest jak dla mnie zbyt dosłowny. Nie kryje żadnej tajemnicy i obnaża to, o czym zapewne będzie film. Daję mu jednak szansę. Jeśli nie usnę, oznacza to, że przeszedł próbę i warto obejrzeć kolejny odcinek. Zaczyna się dość sztampowo retrospekcją sprzed wielu lat – stary dom, chora dziewczynka przepowiadająca czyhające nieszczęście i dwójka dzieci ponoszącą zapowiedzianą śmierć. Motywy znane z innych horrorów. Dalej jest jednak ciekawiej. Trzy osobowa rodzina przeprowadza się z Bostonu do Los Angeles. Decyzja ta była podyktowana ciężkimi przejściami jakich ostatnio doświadczyła – romansem męża, śmiercią nienarodzonego jeszcze dziecka i trudnym dorastaniem nastoletniej córki. Liczą na odbudowę spokoju i naderwanych więzi, jednak od początku wiemy, że sytuacja będzie się tylko pogarszać.  Wszystkiemu winien jest stary dom. Nie będę Was dalej wprowadzać w fabułę. Dość powiedzieć, że tradycyjne motywy horroru mieszają się z niesztampowymi wątkami, które coraz bardziej wciągają w wir tajemnicy i sieją niepokój. Do tego wszystkiego fabuła dość mocno trąci perwersją i seksualnymi zakrętami.
Sam film zainteresował mnie z kilku względów. Po pierwsze bardzo odpowiada mi obsada aktorska. Jedną z ról drugoplanowych gra niesamowita Jessica Lange, a rolę główną piękna i niepokojąca Connie Britton. Obie panie świetnie nadają się do swoich ról i przyciągają uwagę. W pierwszej chwili na pewno nie poznacie znanego z „Czystej krwi” Denisa O’Hare, który ma tutaj mniej królewski wygląd, ale jeszcze bardziej diaboliczną rolę. Na uwagę zasługuje także Frances Conroy znana z „Six Feet Under” i „Happy Town”, w których gra równie wyraziste bohaterki. Po drugie główny bohater jest psychiatrą i przyjmuje swoich pacjentów w niezwykłym domu. Wiemy więc, że szaleństwo i obłęd pojawią się jako ważna część filmu, a na to mam zawsze chrapkę. Dodatkowo leczony przez Bena pacjent przemierza szkolne korytarze ucharakteryzowany jak Zombie Boy, o którym pisałam w jednym z postów. Jakby tego było mało, twórcy serialu są jednocześnie producentami Glee, a jak wiecie, do niego mam również wielki sentyment. 

Odcinek pilotowy przeszedł próbę pomyślnie. Choć w wielu momentach drażniły mnie dobrze znane motywy, to oglądałam go w napięciu i z dużym zainteresowaniem. Skończyło się nawet na tym, że przed zaśnięciem nie zgasiłam lampki. Dla mnie to najlepsza rekomendacja dla horroru. Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek i mam nadzieje, że tak samo pobudzi moją wyobraźnię. 
Podsumowując mogę stwierdzić, że pewnie nie będzie to serial na miarę „Twin Peaks”, ale pojawiające się w nim smaczki wróżą cotygodniowy deszczyk emocji. Nie polecam go jednak osobom, które nie lubią się bać i nie oglądały wielu horrorów i thrillerów. Podejrzewam, że  tytuł „American Horror Story” może sugerować zabawę z konwencją i nawiązania do amerykańskiego kina tego gatunku. Być może będzie też odpowiedzią na pytania: Co jest największą traumą dla Amerykanów? Co mrocznego kryją ich dusze? Jakie są ich najskrytsze obawy i lęki? Tego się spodziewam, a co będzie, czas pokaże.

Plakat reklamujący serial




Zapowiedzi serialu





stat4u



poniedziałek, 3 października 2011

Ring. Trzecie starcie. Seriale.

Co wolicie – usłyszeć jako pierwszą złą czy dobrą wiadomość? Ja zawsze wolę się zmierzyć na początku z tym co trudniejsze, a później rozkoszować się miłymi wieściami. Dlatego dzisiaj chciałam Wam zaproponować „Ring” – pięć plusów i minusów, ale podzielonych na dwie części. Podążając za swoją poprzednią myślą, przedstawię Wam dziś tylko minusy. Tym razem nie zajmę się jednak jednym tytułem, ale serialami w ogóle. Uprzedzam jednak, że nie jestem filmoznawcą, ani teoretykiem kultury, więc moje uwagi będą pewnie mało profesjonalne i płynące raczej z serca/rozumu niż z zaawansowanej wiedzy.
 
Minusy
 
Największym minusem seriali jest to, że się kiedyś kończą. Oczywiście tak samo jest w przypadku filmu fabularnego, ale wtedy jesteśmy gotowi na to, że po określonym czasie (zwykle 90 min.) nastąpi zakończenie. Z serialami różnie bywa. Zwykle w trakcie trwania sezonu wiadomo już czy pojawi się następny. Kiedy się kończy, poznajemy konkretną datę rozpoczęcia kolejnej serii. Niestety nie zawsze tak jest. Czasem urywają się w niespodziewanym momencie i nigdy już nie zostają kontynuowane. Tak było w przypadku kilku tytułów, które bardzo polubiłam i liczyłam na długą przygodę z nimi. Kilka z nich dobrnęło do końca serii, inne nie miały nawet takiego szczęścia („V”, „Happy Town”, „Mental: zagadki umysłu”). Zakończenia seriali podzielałbym na: ostateczne, sugerujące kontynuację i nijakie. Te pierwsze nie dają widzowi złudzeń, że jeszcze kiedyś zobaczy swoich ulubionych bohaterów („L Word”, „Lost”, „Six feet Under”). Lubię je bardzo, ponieważ dzięki nimi możemy pożegnać się ze światem wykreowanym przez serial i jego bohaterami. Jedno z najlepszych zakończeń ma serial „Lost”. Przez dwa ostatnie odcinki łkałam jak przysłowiowy bóbr, ponieważ wiedziałam, że historia dobiega końca i Zagubieni wreszcie się odnajdują (choć w metaforycznym sensie). Dodatkowo, cały serial połączony jest wyrazistą klamrą – rozpoczyna go i kończy ta sama scena (dlatego jeśli jeszcze nie obejrzeliście „Lost” a macie zamiar, koniecznie zwróćcie uwagę na pierwsze  sekundy filmu). Podobnie ostateczne zerwanie z akcją przedstawione jest w „L Word” czy „Six Feet Under”. Nagrodę za „najlepsze niedopowiedzenie końca serialu” zgarnia „Rodzina Soprano”. Tak chyba nie kończył się żaden serial w historii. Ostatnie sekundy powodują u widza kompletną dezorientację, bo serial urywa się w najbardziej ciekawym momencie. Pada strzał… i koniec. W ten sposób widz może jeszcze mieć nadzieję, że serial kiedyś wróci na ekrany. Takie sugerujące kontynuację zakończenie ma również „Flash Forward”. Jego finałowa scena aż prosi się o dokręcenie kolejnych części (choć wiemy już, że ich nie będzie). Zakończenia nijakie są takie jak ich nazwa. Oglądamy sobie spokojnie kolejne odcinki i oglądamy, aż pewnego dnia dowiadujemy się, że już więcej ich nie zobaczymy na swoim małym ekranie. Moim zdaniem taki los spotkał np. „Sex w wielkim mieście”. Jego ostatni odcinek jest taki, że mógłby być jednocześnie wstępem do dalszego ciągu, jak i pożegnaniem się z widzami.
 
Minus numer dwa, zapewne Was trochę zaskoczy, ponieważ dotyczy on seriali, które nigdy się nie kończą, albo trwają zbyt długo. Absolutnym klasykiem w tym zakresie jest „Moda na sukces”. Nigdy nie oglądałam tego serialu, więc nie będę wypowiadała się na jego temat merytorycznie, ale podejrzewam, że odcinki liczone w tysiącach (30 września 2011 wyemitowano w Polsce 5495), nie są najwyższych lotów i pewnie sami producenci nie pamiętają już od czego rozpoczęła się cała historia. W tym zakresie dorównują mu niemalże polskie produkcje, które być może zakończone w odpowiednim momencie wspominalibyśmy teraz z sympatią, tymczasem stały się serialowym symbolem nudy, tandetnej fabuły i braku jakiegokolwiek prawdopodobieństwa akcji. Chodzi mi oczywiście o tasiemce takie jak „M jak miłość”, ‘Klan” czy „Na dobre i na złe”. Niestety problem ten dotyczy także seriali amerykańskich, w tym także tych bardzo dobrych. Zarzut ten mogę wytoczyć przede wszystkim serialowi „Dr House”. Kiedyś był to jeden z moich ulubionych tytułów i moim zdaniem powinien zakończyć się najpóźniej na szóstej serii. Pokazana w niej przemiana bohatera odbiera smaku przedstawionej wcześniej historii i psuje cały koncept. Tak jak kiedyś byłam jego wielką fanką, tak teraz omijam go szerokim łukiem (a raczej przewijam strzałką miejsce w którym mogę znaleźć link do niego).
 
To za czym nie przepadam w niektórych serialach to zbyt mała liczba bohaterów. Przykład: bardzo wiele historii (także w filmach fabularnych ) jest zbudowana na pomyśle ratowania świata. Oglądam dużo seriali fantastycznych i jest to często pojawiający się tam motyw. Tylko dlaczego świat ma ratować jeden, albo zaledwie kilku bohaterów (zazwyczaj obywateli USA)? Losy świata spoczywają w (dosłownie) w kilku parach rąk. W przypadku seriali jest to o tyle denerwujące, że mając rozbudowane formuły dysponują większym arsenałem czasu i możliwości przedstawienia skomplikowanych zależności międzyludzkich i zawodowych niż film fabularny. Tymczasem w „4400” przyszłość ma ocalić dwóch agentów i kilku ich współpracowników. Gdzie powiązania międzynarodowe, układy militarne i inni agenci? W serialu „Fringe” ludzkość (i to w dwóch równoległych wymiarach) ratuje jedna agentka współpracująca z garstką ludzi. Równie irytujące było to w serialu „V”, w którym agentka FBI we współpracy z malutką grupą osób stawiała czoła nalotowi mieszkańców odległej planety. W dodatku ostateczne starcia między wrogimi światami rozgrywają się niemal w ich ogródku. Dziwnie się jakoś składa, że przybysze lądują prawie za płotem domostw agentów zajmujących się tymi sprawami („V”) lub losy wrogów są powiązane z ich życiem rodzinnym lub osobistym („4400”, „Fringe”). Trudno także nie wspomnieć o tym, że zbyt mała liczba  postaci skutkuje romansami w obrębie jednej zamkniętej grupy („Beverly Hills 90210”), a co może być niebezpieczne nie tylko ich wzajemnych relacji, ale także dla swobodnej i szerokiej wymiany genów („Czysta krew”).
 
Zgubne dla producentów seriali może być nie tylko zawężenie liczby postaci i utracenie przez to wiarygodności zdarzeń, ale także przyjęcie sztywnej konwencji dla wszystkich odcinków. Opisywałam już wcześniej schemat każdego odcinka „Glee”. W przypadku tego serialu sprawdza się on znakomicie. Dzieje się tak, ponieważ pomimo przyjętej odgórnie budowy każdej części i serii jako całości, producenci często łamią tę konwencję i bawią się nią.  Jeszcze lepiej jest w przypadku „Six Feet Under”. Serial opowiada o rodzinie prowadzącej zakład pogrzebowy. Wydawać by się mogło, że kolejne części będą opowiadać o zmarłym kliencie albo jego bliskich, a wokół tego będzie osnuta historia rodziny właścicieli. Scenarzyści bawią się jednak z widzem – czasem zezwalają na taki układ, zwykle jednak tak się nie dzieje. Dzięki temu odcinki nie są tak obrzydliwie przewidywalne jak choćby w przypadku „Dr Housa”. Cóż to za frajda z oglądania kiedy być może nie wiemy jakie jest ostateczne rozstrzygniecie zagadki, ale jesteśmy pewni w 100% jaka będzie droga dochodzenia do jej rozwiązania. W szóstej serii jest to już męczące i sprawia, że czujemy się tak, jakby producent nie miał najlepszego zdania o naszej inteligencji.             
 
Ostatni minus należy się części seriali za to, że w pewnym momencie swojej obecności na ekranach, tracą zupełnie jakiekolwiek prawdopodobieństwo przestawianych wydarzeń. O ile w przypadku niektórych gatunków jest to oczywiste, co gorsze, dzieje się tak w także przypadku takich, w których nie powinno mieć to miejsca. W tym momencie zapewne myślisz już miły czytelniku o śmieszących Cię wydarzeniach z perełek takich jak rodzimy „Klan”, „M jak miłość”, a pewnie przyjdzie Ci także do głowy także „Beverly Hills 90210” czy absolutny prekursor w tym zakresie  - „Dynastia” z porwaniem Amandy przed UFO na czele. Czasem zdarza się, że seriale padają ofiarą własnej sławy, a ich pazerni producenci żerują na wiernej publiczności i wciskają im wszystko, co ich pasące się na żyznych polach wyobraźni umysły wytworzą. Znam tylko jeden serial któremu wyszło to całkowicie na dobre. Serial „Lost” zaczyna się bardzo niewinnie – grupa rozbitków ląduje na bezludnej wyspie, a ich głównym celem jest przeżycie i wydostanie się z pułapki, którą zgotował im wypadek lotniczy. Pewnie nie zainteresowałabym się tym serialem gdyby nie moje nastawienie na analizowanie zachowań grupowych wśród bohaterów i dobra realizacja techniczna filmu. W drugiej serii okazuje się jednak, że na pozór prosta fabuła ma drugie dno, a z odcinka na odcinek staje się coraz dziwaczniej i ciekawiej. Na koniec przeżywamy już całkowity odlot (i tu każdy kto go oglądał wie już, że słowo to w tym serialu możemy interpretować i tłumaczyć na różne sposoby). Jednak o plusach seriali to już napiszę w następnym poście…
stat4u



środa, 24 sierpnia 2011

Wszystko co chcielibyście wiedzieć o wampirach, ale boicie sie zapytać cz. 6

O dziwo na dworze jest coraz cieplej i choć obecnej pogody nie nazwałabym upałem, to myślę, że większość z nas rozpływa się w wakacyjnym nastroju i nie do końca jeszcze powróciła do rzeczywistości. Ciepło, wakacje, długie dni nieodmiennie kojarzą mi się letnimi miłościami (teraz to już tylko skojarzenia) i muzyką. Dlatego kolejnymi literakami naszego alfabetu M i P również zawładnęły te dwa tematy. Zresztą występuje między nimi sporo zależności. Najpiękniejsze piosenki to zwykle te o miłości, a i sama miłość bywa ulotna i przemija tak szybko jak i letni przebój…

M jak miłość  
Świat "Czystej krwi" jest pełen miłości. Przy czym słowo miłość jest tutaj raczej wąsko pojęte i zawiera w sobie przede wszystkim pożądanie, jeszcze raz pożądanie i dużą dawkę erotyzmu. Powietrze w Bon Temps aż kipi od hormonów, feromonów i afrodyzjaków. Co prawda od miłości niedaleko jest do nienawiści, czego również możemy być świadkami, ale to jeden z najważniejszych motywów wokół którego koncentruje się życie bohaterów. Oglądając kolejne odcinki możemy także przekonać się, że miłość może mieć różne oblicza i nigdy nie wiadomo, co komu jest pisane.
Gra na trójkącie - historia stara jak świat - ona, on, on lub on, ona, ona. Ponieważ trójkąty z  kobietą w roli głównej są nieco ciekawsze, to i w "Czystej krwi" właśnie taki  zostaje wyeksponowany (Sookie, Eric, Bill). Nie mniej jednak i do panów pozostających w związkach wzdychają piękne panie i pretendują do rangi ich kochanek (Bill, Sookie, Lorena).
Wątki homoseksualne - w sumie nie byłoby w nich nic niezwykłego i ciekawego, gdyby nie to, kogo one dotyczą. W czwartym sezonie swoja orientację zmienia (?!?) Tara. Nie dość, że z prowincjonalnej kelnereczki zmienia się w wojowniczkę walczącą w kisielu, to pozostaje w związku ze swoją koleżanką z pracy. Natomiast nader udany związek tworzy dwóch czarowników – Jesus i Lafayette. Jesus wciąga swojego chłopaka w tajniki magii (nie tylko miłosnej) i sprawia, że ich związek ma bardzo duchowy charakter (i to dosłownie – w Lafayetta będącego medium duchy po prostu wstępują).
Zakazane piosenki – to, że zakazany owoc smakuje najlepiej wie nie jeden z nas. Dlatego z wypiekami na twarzy widzowie śledzili kuszenie Jasona przez eteryczną Sarę Nevlin. Ta, nie dosyć, że była mężatką, to jeszcze stała na czele konserwatywnego stowarzyszenia „Wspólnota słońca” występującego przeciwko wampirom, ale i hołdującego tradycyjnym zasadom życia w społeczeństwie. Jason uległ również lisiej wampirzycy Jessicy, która jest byłą dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. Historie stare jak świat i nadzwyczaj smakowite, ale kończące się dość marnie.
Niebezpieczne związki – właściwie trudno powiedzieć, który ze związków jest bezpieczny. Można zostać pokąsanym/wyssanym/zauroczonym (wampir-człowiek), wciągniętym w wir nieprzewidywalnych energii (czarownik-człowiek), wyssanym do cna bez najmniejszego zastanowienia (wampir-wróżka), być w związku od początku skazanym na porażkę (wampir-wilkołak), wykorzystanym wyłącznie do reprodukcji (człowiek-panterołak) a to, że i między ludźmi źle bywa, to prawda powszechnie znana.
Syndrom Beverly Hills, czyli każdy z każdym – sięgająca czasem rozmiarów absurdu wielobarwność i dziwaczność korowodu postaci w „Czystej krwi” często przytłacza inne wrażenia. Ciężko więc zauważyć, że związki transgatunkowe ulegają przemieszczeniom i dochodzi do wymiany partnerów. Myślę jednak, że jest to często zmora seriali dysponujących określoną liczbą bohaterów i zmuszonych do ciągłego podgrzewania sytuacji. Np. Tara zawsze chciała być z Jasonem, tymczasem Jason jest bratem Sookie. Tara z braku laku wybrała jednaj Sama, który smalił cholewki do Sookie. Sookie związana była zarówno z Erickiem jak i Billem. Bill jest stwórcą Jessici, która ma chrapkę na Jasona. Koło Sookie kręci się również Alcide. Alcide należy do watahy, której przewodniczy Marcus były mąż Luny, która obecnie spotyka się z Samem. Ufff...
Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda – ogierem numer w naszej bajce jest śliczny jak aniołek Jason. Na opisanie jego przygód miłosnych i dwa posty to za mało. Łatwiej byłoby wymienić z kim on nie był niż przedstawić listę niewiast, które obdarzył swoimi wdziękami. Jego historia pokazuje jednak, że wybujale życie erotyczne grozi raczej kłopotami, niż kończy się wielką miłością. Od czasu do czasu Jason sam wpada na to odkrycie, ale szybko o nim zapomina i podąża utartymi ścieżkami.
(Nie mogłam się jednak powstrzymać żeby nie napisać, że Jason romansował z: chwilę-po-seksie-zabitymi kobietami, miłośniczką V i zabójczynią wampirów, panterołaczką żyjącą w melinie i wykorzystującą go do rozrodu, byłą dziewczyną najlepszego przyjaciela, żoną wpływowego przywódcy itp. itd.)
Podsumowując: Love is in the air …  in Bon Temps.

 Po literce M w alfabecie co prawda nie występuje literka P, ale ładnie się ona łączy z poprzednim opisem.
P jak piosenka
Pewnie nie wszyscy widzowie „Czystej krwi” wiedzą o tym, że tytuły odcinków serialu są jednocześnie tytułami piosenek. Poniżej znajdziecie zestawienie wszystkich tych tytułów i wykonawców danego utworu. Rzecz jasna, każdy z nich pojawia się na trackliście danego odcinka (zwykle w scenie finałowej).  Warto zwrócić uwagę, że są one niezwykle dobrze dobrane do treści. Sama jestem ciekawa, czy producenci odcinka inspirowali się znaną im piosenką i na jej podstawie tytułowali odcinek, czy mieli wstępny pomysł na tytuł i szukali odpowiedniego utworu. Wystarczy, że się im przyjrzycie, a zapewne sami stwierdzicie, że takie tytuły mogły się pojawić wyłącznie w filmie z dużą dawką miłości i umarlaków.
Na potwierdzenie tego obliczyłam, że w tytułach słowo love 5 razy, death/die pojawia się 3 razy,  blood oraz fire również tyle. Ponad to pojawia się i dragon, devil, moon, evil i rat.
Seria 1
1.      Slim Harpo - Strange Love
2.      Fiona Apple - First Taste
3.      Bing Crosby and Judy Garland – Mine
4.      Dengue Fever - Escape from Dragon House
5.      Paul Burch - Sparks Fly Out
6.      Rusty Truck - Cold Ground
7.      The Knitters - Burning House of Love
8.      Johnny Cash - The Fourth Man in the Fire
9.      Joan Baez - Plaisir D' Amour
10.  Dr. John - I Don't Wanna Know
11.  Cowboy Junkies - To Love is to Bury
12.   Johnny Winter - You’ll Be The Death Of Me
Seria 2
1.      Randy Travis - Nothing But The Blood
2.      B-52s - Keep This Party Going
3.      Debbie Davis – Scratches
4.      Junior Walker and the All Stars - Shake and Fingerpop
5.      Katie Webster - Never Let Me Go
6.      Dolly Kay - Hard Hearted Hannah
7.      Conway Twitty & Loretta Lynn - Release Me
8.      Beck – Timebomb
9.      Lyle Lovett - I Will Rise Up
10.  Sister Gertrude Morgan & King Britt - New World In My View
11.  Jay Hawkins – Frenzy
12.  Bob Dylan - Beyond Here Lies Nothing
Seria 3
1.      Beck - Bad Blood
2.      Government Mule - Beautifully Broken
3.      Gaye Adegbalola - It Hurts Me Too
4.      Damien Rice - 9 Crimes (tytuł odcinka-Crimes)
5.      Jackie DeShannon – Trouble
6.      Billie Holliday - I Gotta Right to Sing the Blues
7.      Gordon Gano featuring PJ Harve & Frank Ferrer - Hitting the Ground
8.      Iron Horse - Night on the Sun
9.      Bob Dylan - Everything Is Broken
10.  Patty Griffin - I Smell A Rat
11.  Eels - Fresh Blood
12.  Jace Everett & CC Adcock - Evil Is Going On
Seria 4
1.      Neko Case and Nick Cave - She's Not There
2.      Jinx Titanic and the Super 8 Cum Shots - You Smell Like Dinner
3.      Boxing Gandhi’s - If You Love Me, Why Am I Dyin’?
4.      Danko Jones - I'm alive and on fire
5.      Gil Scott Heron - Me and the Devil Blues (tytuł odcinka - Me and the Devil)
6.      Neko Case - I Wish I Was the Moon
7.      Nick Lowe - Cold Grey Light of Dawn
8.      Siouxsie & the Banshees - Spellbound
9.      Run – jeszcze niewyemitowany odcinek
10.  Burning Down the House– jeszcze niewyemitowany odcinek
11.  Soul of Fire – jeszcze niewyemitowany odcinek
12.  And when I Die – jeszcze niewyemitowany odcinek
 
Zainteresowanych muzyką w “Czystej krwi” zachęcam do odwiedzenia strony http://www.truebloodmusic.co.uk/index.php, gdzie można znaleźć tytuły wszystkich pojawiających się piosenek, wraz z dokładnymi opisami w którym momencie odcinka można je usłyszeć.
Przy tej okazji nie można również zapomnieć o utworze z czołówki. Sama w sobie stanowi majstersztyk i jest jedną z najlepszych jakie widziałam. Odwołuje się zarówno do sennej i dalekiej od wielkomiejskiego gwaru atmosfery Luizjany jaki i nadprzyrodzonych wierzeń jej mieszkańców. Po jej obejrzeniu nie sposób oprzeć się pokusie szepnięcia komuś do ucha „I wanna do bad things with you”.

Wersja oryginalna


PS Nie uważacie, że rozkładający się lis jest taki sam jak na teledysku Nine Inch Nails „Hurt”? (Nota bene ten utwór mógłby być hymnem nieszczęśliwego wampira).

Wersja z napisami



stat4u





niedziela, 21 sierpnia 2011

wszystko co chcielibyście wiedzieć o wampirach, ale boicie się zapytać cz. 5 plus bonus

Okres wakacyjny ma się już ku końcowi. Ponieważ nie było mnie jakiś czas i nic nie publikowałam na blogu, postanowiłam zamieścić nieco dłuższy post. Ostatnio królowały literki-singielki, więc  dziś przedstawiam Wam czarowny trójkącik – G, I, K. Na końcu spodziewajcie się także małego bonusa!
Kolejna seria "Czystej krwi" rozpoczęła się na dobre. Z boku ściga się z nią ostatnią cześć Harrego Pottera. Wakacyjny nastrój sprzyja nowym i fantastycznym odkryciom, penetracji zakamarków umysłu, snuciu opowieści o duchach przy ognisku, a brak pogody oglądaniu seriali. Pomyślałam więc, że przyda się małe podsumowanie i przypomnienie najważniejszych postaci. Pięknie się nam w to wkomponowuje kolejna literka - G. Ponieważ dzisiaj mamy:
G jak galeria postaci. Małe amerykańskie miasteczka różnią się tym od innych małych miasteczek na całym świecie, że nikt w nich nie jest tym, za kogo się podaje. Tak też jest w przypadku Bon Temps, małej mieściny w której życie toczy się sennie i nijako. Rzecz jasna to tylko pozory. Nigdzie chyba nie ma takiego zagęszczenia dziwnych stworzeń, wybryków natury, mitycznych boginek, potwornych potworów jak właśnie tam. Kogo możemy spotkać spacerując jego dróżkami?
Jedyna w swoim rodzaju Sookie - cóż w niej takiego jest, że wszystkie wydarzenia koncentrują się wokół jej osoby? Sookie jest przeciętną kelnerką o nieprzeciętnych zdolnościach. Jest telepatką, czyli odczytuje myśli innych ludzi. Wątek ten jest dość mocno eksponowany w pierwszej serii, po czym w kolejnych nasza uwaga zwrócona zostaje w inną stronę. Ciekawe jest przesunięcie zainteresowania twórców serialu z umiejętności telepatycznych na przynależność Sookie do rasy wróżek. O tym na samym początku nie wie ani sama Sookie, ani widzowie. Dowiadujemy się o tym za sprawą poszukiwań jej wampirzego chłopaka – Billa. Sprawa jednak komplikuje się o tyle, że krew wróżek sprawia, że wampiry mogą się poruszać także w świetle słonecznym. Dodatkowo mają dla nich piękny zapach co sprawia, że stanowią nie lada rarytas.
Wampiry. O nich wiecie już sporo. Nie będę się teraz rozpisywać o szczegółach, ponieważ możecie je wyczytać w wielu postach. Dość powiedzieć, że pierwowzorem dla nich są nietoperze, do czego jeszcze wrócę przy literce N.
Wilkołaki. Odwieczni wrogowie wampirów. Są bardziej dzikie, nieokiełznane i chyba mniej rozgarnięte. Żyją w watahach i rzadko uda je im się poskromić swoją własną naturę. Zgromadzone w jednym miejscu przypominają zlot harleyowców albo rockendrolowców przy ognisku.
Zmiennokształtni. Trudno powiedzieć do czego może przydać się bycie zmiennokształtnym. Jak nazwa wskazuje, mogą oni przywdziać postać dowolnego zwierzęcia znajdującego się w pobliżu (tak mi się kiedyś wydawało, choć kilka epizodów ze zmiennokształtnymi temu przeczy). Oprócz tego, że pozwala to na pohasanie sobie nago po lesie (a raczej w sierści), można również dość skutecznie przed kimś uciec lub się ukryć. Minusem jest to, że kiedy zmiennokształtny wraca do swojej ludzkiej postaci jest bez ubrania, nie może więc pokazywać się w towarzystwie (chyba, że jest gotów na etykietę zboczeńca).
Pumołaki/Panterołaki. Są odmianą zmiennokształtnych. Problemem pumołaków w Bon Temps jest to, że w obrębie jednej koloni doszło do krzyżowania się i brakuje świeżych osobników do rozrodu. Choć panetrolaki stoją najniżej na drabinie społecznej, a ich inteligencja oscyluje wokół lekkiego upośledzenia, to posiadają wiedzę na temat genetyki i próbują zapobiec katastrofie wybierając Jasona na reproduktora.  
Wiedźmy. Pojawiają się w czwartej serii i są przyczyną sporych kłopotów w Bon Temps. Poznajemy je już wcześniej, ale należące do tej grupy osoby zajmują się białą magią i nic nie wróży temu, że zapoczątkują ciąg nieszczęśliwych wydarzeń. W pewnym momencie, za przyczyną ich przywódczyni – Marnie, zaczynają się zajmować także czarną magią, szczególnie nekromancją, ożywianiem i kontrolą innych stworzeń. Stanowią zagrożenie dla wampirów, którego historia sięga swoimi korzeniami jeszcze średniowiecza.  
Wróżki. Chwilowo o wróżkach wiemy tylko tyle, ze należy do nich Sookie i jej dziadek. Nie wydaje się jednak żeby były one miłe i  pozytywnie nastawione do zarówno do ludzi jak i wampirów. Ich krew sprawia, ze wampiry mogą poruszać się w świetle dziennym, są zatem dla nich cennym łupem. Maja też pewne umiejętności, takie jak porażenie energią (?), ale w wydaniu Sookie są na tyle marne, że trudno właściwie powiedzieć na czym dokładnie polegają. O dziwo, wydawało się, ze ostatni sezon poświęcony zostanie właśnie im, ale szczęśliwie, producenci nie rozwinęli tego wątku.
Menada. Dziwaczne te stworzenia są reprezentowane przez Maryann Forrester. To jedyna przedstawicielka tego gatunku, która powoduje ogromne zamieszanie w drugiej serii „Czystej krwi”. Menady są mitycznymi towarzyszkami Dionizosa, które uczestniczyły w misteriach dionizyjskich a ich zachowanie do skromnych nie należało. Maryann organizuje w Bon Temps dzikie orgie, których celem złożenie jest w hołdzie Dionizosowi jaja. Podsumowując jednak tę postać, muszę stwierdzić, że już dobrze nie pamiętam o co jej właściwie chodziło i dlaczego wybrała właśnie Bon Temps do praktykowania swojej religii. Moje główne wspomnienie z nią związane to specyficzne drgania w które sama się wprawiała.
Dokładne informacje dotyczące wiedźm, panterołaków i wróżek znajdziecie w filmikach zamieszczonych poniżej.
 
I jak ironia, a raczej autoironia. Pisałam już o tym, że twórcy serialu „Czysta krew” często przejawiają autoironię. W trzecim odcinku ostatniego sezonu, Sookie czyta książkę Charlaine Harris. Jest ona autorką cyklu The Southern Vampire Mysteries na podstawie którego powstaje serial „Czysta krew”.

K jak kły. Nie byłoby dobrego filmu o wampirach bez obecności na ekranie ich kłów. Są ich symbolem i nieodłącznym atrybutem. Pojawienie się kłów sygnalizuje apetyt i niechybny atak na ofiarę. Zaciekawiła mnie jednak pewna nieścisłość. Czytając definicję kłów w Wikipedii, będziecie zgadzać się z nią w każdym calu, aż do ostatniego zdania, które u widzów „Czystej krwi” wywołuje wątpliwości.
Kieł (dens caninus, l.mn. kły – dentes canini) – jednokorzeniowy ząb charakterystyczny dla uzębienia heterodontycznego, służący do chwytania, przytrzymywania i rozrywania pokarmu, a także do obrony. Występuje parzyście w dolnym i górnym łuku zębowym. Kły znajdują się za siekaczami i mają zwykle kształt stożkowaty, mało zakrzywionych haków albo, jak u człowieka, całkiem prosty. Są ostre i duże, zwykle wyższe od pozostałych zębów, szczególnie silnie rozwinięte u drapieżnych i świniowatych. U przeżuwaczy nie występują kły górne a dolne upodabniają się do siekaczy. Ludzie posiadają po jednym kle w każdej szczęce oraz parę kłów w żuchwie. Są nazywane "trójkami", liczy je się bowiem jako trzecie po dwóch siekaczach”.
Być może ortodoncja wampirów nieco różni się od ludzkiej, ale u nich kły występują jako dwójki. (Pełną ich demonstrację możecie obejrzeć w filmiku poniżej). Wierzmy jednak w mądrość wampirzej ewolucji i ufajmy, że wykształciła ona przez lata najbardziej odpowiednią formę, a zastąpienie trójek dwójkami nie jest błędem realizatorów filmu.




Wróżki


Panterołaki


Wiedźmy


Najpiękniesze kły w "Czystej krwi"



A teraz obiecany bonus. Jeśli nie bardzo pamiętacie akcję poprzednich sezonu lub nigdy ich nie oglądaliście, a chcecie nadrobić zaległości mam coś dla Was. Wszystkie najważniejsze wydarzenia w miłej dla oka i ucha pigułce.




stat4u



wtorek, 5 lipca 2011

wszystko co chcielibyście wiedzieć o wampirach, ale boicie sie zapytać cz. 4.

Ponieważ jednocześnie - nie przepadam za tym co typowe, ale lubię porządek i kategoryzację, to proponuję Wam kolejny odcinek naszej serii, w nieco innej formule. Zostajemy przy porządku literowym, jednak tym razem post będzie dotyczył wyłącznie  jednego tytułu. Ponieważ niedawno rozpoczęła się nowa seria „Czystej krwi” poświęćmy jej nieco więcej miejsca na tym skromnym blogu. Dzisiaj literka H, jak Historia filmu polskiego (pomijamy chwilowo G). 
 
Wszyscy fani czekający na kolejny odcinek nowej serii "Czystej krwi" zapewne zastanawiali się, jak jego producenci przyciągną ich przed ekran. Mamy już za sobą mniej lub bardziej porywające 3 serie, razem 36 odcinków, czyli jakieś 1836 minut rozrywki (czasem dosłownie). Choć wierni fani oglądają każdy odcinek i czekają na nie z utęsknieniem,  to nie można jednak zapomnieć, że lato rozkwitło nam w pełni. Większość z nas myśli raczej o pakowaniu wakacyjnych walizek (ważenie, mierzenie, upychanie), wylegiwaniu się na zimnym (Bałtyk) lub cieplutkim piasku (Rodos) tudzież bliższych i dalszych rejsach. Jeśli chodzi o te ostatnie, to znalazłam związek między kultowym filmem „Rejs”, a pomysłem na kolejną serię „Czystej krwi”. Wydaje się, że jej producenci zastosowali pochodzącą z niego dobrą radę i zdecydowali postawić na to, co znane i sprawdzone.

"Proszę pana, ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. No... To... Poprzez... No reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę." REJS

Ponieważ trudno jest polubić piosenkę, którą pierwszy raz się słyszy, to trudno byłoby także polubić nowe elementy serialu. Dlatego w „Czystej krwi” znajdziemy wszystko co znane i lubiane, czyli najbardziej popularne gatunki filmowe. 
 
Romans – tego to nigdy w „Czystej krwi” nie brakowało. Teraz wątki romansowe zagęściły się jeszcze bardziej, a ich temperatura sięga wrzenia. Kibice mogą obstawiać kogo wybierze Sookie – króla Billa, czy zaginioną owieczkę – Erica. Wyniki nigdy nie był tak niepewny jak obecnie. A może pojawi się ktoś nowy?

Vampire political fiction - elementy polityki towarzyszą True Blood od początku. Wyjście wampirów z podziemia było zorganizowane od podstaw przez „pewne tajemnicze kręgi” i nie miało przypadkowego charakteru. Od początku uzależnione było od wynalezienia sztucznej krwi umożliwiającej wampirom odżywianie się bez konieczności zabijania. Po latach prowadzenia nad nią badań, między innymi przez Ludwika Pasteura (!), osiągnięty zostaje sukces i rozpoczyna się polityczna gra. W drugim odcinku dowiadujemy się, że obecny król Luizjany - Blill Compton - od dawana szykował się do roli lidera i polityka. Wampiry podzielone są między wzajemnie zwalczające się frakcje, potrafią być bezwzględne i zdradliwe w walce o władzę. 
  
Horror klasy B – każdy wielbiciel serialu wie o czym mówię. Scena przemieniania się wróżek w dzikie istoty jednocześnie rozśmiesza, przeraża (kiczem) i rozczarowuje. Początkowo myślałam, że to żart. Scenografia, kostiumy i charakteryzacja są niedopracowane i wyglądają bardzo sztucznie. Oglądając to czujemy się jak na kiepskim horrorze, ewentualnie na nieco ambitniejszej „Walce o ogień”.

Film erotyczny – nagie ciała i podteksty seksualne zawsze były wabikiem w „Czystej krwi”. Hasło reklamowym serialu mogłoby brzmieć – Seks i Krew. W czwartej serii oglądamy gorące lesbijskie sceny z udziałem Tary, połyskujące w świetle księżyca ciało zmiennokształtnej nauczycielki oraz zwinny i erotyczny taniec Jessicy. A dla kobiet – Bill po liftingu i niezmiennie cudowny Eric.

Telenowela brazylijska (choć może być i inny kraj z tego kręgu kulturowego) – tego najmniej się spodziewałam. Zwykle jeśli w telenoweli kończą się pomysły na kolejne wątki, bohaterowie giną i odnajdują się po dłuższym czasie nieobecności, tracą pamięć i świadomość. W „Czystej krwi” odnajdujemy wszystkie te rozwiązania. Sookie wraca po przeszło rocznej nieobecności do Bon Temps i na nowo poznaje wszystkie jego tajemnice. Była tam uznana za zaginioną, co nieco komplikuje jej życie. Eric traci pamięć i pewnie zmieni się jego osobowość. Ech… mało to pomysłowe.
  
Film szpiegowski – dla Billa szpieguje zarówno Katarina jak i Eric. Relacje z obojgiem z nich są skomplikowane i mogłyby być osobnym tematem na film. Katarina jest zastępstwem Sookie, a Eric staje się poddanym Billa (w 3 pierwszych seriach wyżej w hierarchii stał Eric).  Szpiegowanie przez przystojnego wampira kończy się jednak tragicznie. Trafia na nekromantę i traci pamięć w wyniku jego interwencji. 
Film kung-fu – no, może niezupełnie kung–fu, ale w mistrza walk wręcz zamienia się niespodziewanie Tara. Podejrzewam, że sceny z jej udziałem na ringu pojawia się nie raz.  

Porwania, skandale, nagie kobiety, seryjni mordercy – wszystko to już znamy i lubimy. Pierwsze dwa odcinki wprowadzają dużo zamieszania i trudno jest stwierdzić, co będzie motywem przewodnim serii. Generalnie ten drobny chaos jaki jawi nam się po dwóch odcinkach można podsumować następująco:

"Z tych naszych rozmów wyłania się idea występów i... jakich jeszcze nie było. Stworzenia czegoś zupełnie nowego. Nowa wartość może powstać jako synteza różnorodnych sprzecznych ze sobą wartości. Jeżeli chcemy osiągnąć nową wartość, musimy doprowadzić do konfliktu między tym, co fizyczne, a tym, co duchowe. Jeżeli natura, więc fizyczność, jest czymś pierwotnym, czyli tezą, to kultura jest jej antytezą, a synteza tym, co pragniemy osiągnąć. Gdy ktoś z nas gimnastykuje się, reprezentuje naturę, więc tezę, jeśli ktoś z nas śpiewa, reprezentuje kulturę, więc antytezę. Chcąc stworzyć sztukę na naszą miarę, musimy zwiększyć w niej udział wysiłku fizycznego, a dla antytezy i duchowego. I to jest nowa strategia syntezy. I to jest nowa koncepcja sztuki". REJS


A ja jestem jak taki "głupi kaowiec", co próbuje Was przekonać do uczestnictwa w kulturze, niekoniecznie wysokiej ;)
PS Lafayette i Jesus maja świetne fryzury! Wielki plus za nie!

Eric!



Addicted to love - Eric


stat4u



niedziela, 26 czerwca 2011

Ring. Drugie starcie. Gra o Tron

Kilka dni temu zakończył się pierwszy sezon "Gry o Tron". Jest to dobry moment, aby wypuścić go na ring.

Plusy
1. Serial "Gra o Tron" został stworzony na kanwie sagi "Pieśń Lodu i Ognia". Bardzo się cieszę, że produkuje go HBO, bo to dobrze wróży temu serialowi. Kibicuję mu bardzo, ponieważ już raz zawiodłam się na serialu tworzonym na podstawie powieści fantasy. Książki Georga R. R. Martina pochłaniałam równie chętnie, co i cykl T. Goodkinda "Miecz Prawdy". Ten drugi cykl również doczekał się ekranizacji. Niestety, ta okazała się totalną klapą, przynajmniej dla mnie. Nie będę się o nim rozpisywać, bo przyznaję, obejrzałam tylko kilka odcinków. Nie mam więc szerokich podstaw do jego omawiania. Na podstawie tego przykładu, można jednak stwierdzić, że wszelkie ekranizacje powieści, w tym fantasy szczególnie, są przedsięwzięciem karkołomnym. Szybko zniechęciłam się do "Miecza Prawdy", ponieważ forma nie dorasta do treści. Efekty specjalne są nienaturalne, charakteryzacja bohaterów - podobnie. Tymczasem w "Grze o Tron" szczegóły są dobrze dopracowane i cieszą oko. Fakt, że realizatorzy tego serialu mieli nieco prostszą pracę. "Miecz Prawdy" zawiera dużo więcej elementów fanatasy, w "Grze o Tron" mamy właściwie tylko smoki (i to w wieku niemowlęcym, tudzież mieszkające jeszcze w jajach) i Innych. Dla porównania zamieściłam poniżej zapowiedzi obu seriali. Zaznaczam, że wybrałam moim zdaniem najlepsze. Zwróćcie uwagę, że czołówka Gry o Tron" jest surowa i koncentruje się na bohaterach, a "Miecza Prawdy" powala efektami specjalnymi (które okazują się mało specjalne).
2. Wielki plus należy się za dobór aktorów. Nie są to aktorzy znani z innych seriali czy filmów, zatem nie opatrzyli się jeszcze widzom. Są świeży i zaskakujący. Choć żaden z nich nie jest hollywoodzko piękny, to większość silnie  przyciąga uwagę. Do moich ulubieńców należą:
Bran - jest jak niewinny aniołek, który widzi więcej i słyszy więcej.
Catelyn - jest żoną Namiestnika, ale nie wygląda jak porcelanowa laleczka. Jest kobietą z krwi i z kości i spokojnie mogłaby uchodzić za wzór dla feministek. Jest odważana, pewna siebie, a interes rodziny rozumie w trzeźwy i praktyczny sposób.
Sansa - żona przyszłego Joffrey'a.  Prześliczna kandydatka na królową, nie mająca w sobie z nic z typowej nastoletniej piękności. Świeża, delikatna i intrygująca  jak lisiczka.
Cersei i Jaime,  Daenerys i Viserys - rodzeństwa o niepokojącej urodzie i skłonnościach. Połączone są nie tylko wolą zwyciężania, ale i kazirodczą miłością (choć w przypadku Daenerys wynika to z  przymusu). 
3.Moim ulubionym wątkiem w filmie jest historia o Daenerys i Khalu Drogo. Od pierwszej chwili, w której zobaczyłam Daenerys byłam przekonana, że wątek o niej zostanie dobrze poprowadzony i będę go bacznie śledzić. Grająca ją aktorka ma niezwykłą urodę, która jeszcze bardziej uwydatnia się u boku Khala Drogo. Daenerys jest jak mglisty księżyc - mała, krągła o srebrnych włosach i fiołkowych oczach. Drogo przy niej to góra. Ogromny, nieludzko silny i czarny jak jego czyny. Daenerys przy nim lśni i oświeca blaskiem jego dziką naturę. To jedna z najbardziej bajkowych historii w "Grze o Tron" i moim zdaniem najciekawsza. Już nie mogę się doczekać dalszych losów królowej smoków.
4. Kolejny plus za bajeczną scenografię. Zdecydowanie prym w niej wiedzie Mur i siedziba Lysy Tully- Eyrie. Niezwykły wystrój komponuje się świetnie z rewelacyjnymi scenami. Warownia Eyrie wygląda jak utkana z wiatru. Zasiadając na tronie wyglądającym na zawieszony w powietrzu, Lysa karmi piersią swojego kilkuletniego (7-8 letniego?) pierworodnego syna . Scena jest przednia, więc zamieszczam ją poniżej.
5. Kończę początkiem, czyli czołówką. HBO nie zawiodło i tym razem. Znajdziecie na niej całe Westeros przedstawione w formie trójwymiarowej mapy. Mechaniczne elementy przedstawiają najważniejsze budowle i miejsca. Warto też zwrócić uwagę na Mur i miniaturową windę - majstresztyk!


Minusy
 1. Serial przemknął jak błyskawica. Dziesięć niedługich odcinków to zdecydowanie za mało na rozbudowanie wszystkich wątków i ukazanie głębi zależności, relacji i charakteru bohaterów. Gdyby był wydłużony choć o dwa (co jest serialowym standardem) myślę, że jeszcze bardziej wciągnąłby do świata Siedmiu Królestw.
 2. Uważam, że odcinki są bardzo nierówne. Cześć z nich wbija w fotel (ostatni odcinek spijałam każdym zmysłem), inne są nieco nudne. Podobnie jest z niektórymi wątkami. Na rozbudowanie niektórych z nich nie starczyło już czasu, podczas gdy niektóre sceny (raczej nieistotne) są bardzo eksponowane. Wiem, że seks zawsze jest wabikiem na widza, ale czasem wolałabym żeby realizatorzy z niego zrezygnowali na korzyść innych tematów. (Przyznaję jednak, że często sceny te są naprawdę zabawne i zaskakujące. Jedną z moich ulubionych to spotkanie Greyjoy' a z Rose jadącą na wózku z burakami. Niestety nie mogę jej tu zamieścić ze względu na YT-owe ograniczenia, ale kto sprytny, ten sam ją odnajdzie).
 3. W porównaniu do książki, mało eksponowane są postaci dzieci i wilkorów. Tych drugich żałuję bardzo. Miałam nadzieję, że pooglądam te sprytne stworzenia i nacieszę się ich majestatycznym wyglądem. No, ale w serialu jak i w życiu, zwierzęta są mniej atrakcyjne do rozebranych kobiet :(
 4. Film może rozczarować tego, kto spodziewał się dużej dawki fantasy. Choć książka zalicza się to tego gatunku, to zarówno serial jak i powieść mają mało charakterystycznych dla niego smaczków. Jedynym tropem są smoki, które wykluwają się dopiero na zakończenie, w związku z czym nie bardzo mamy okazję poznać je bliżej i Inni. Innych poznajemy w  pierwszym odcinku i przez cały okres kontynuowania historii niczego konkretnego o nich się nie dowiadujemy. Sama historia jest zatopiona w zbliżonych do średniowiecznych realiach. Akcja dotyczy przede wszystkim walki o władzę, a nie jak w przypadku większości tego typu utworów, ścierania się dobra i zła. Tutaj nie jest to tak proste. Nie ma dobrych i złych postaci, takie proste podziały nie istnieją. Są tylko przegrani i zwycięzcy.
5. Jeśli wydaje Ci się, że dzisiejszy świat jest bezwzględny, skorumpowany i pełen zdrad - obejrzyj Grę o Tron. To tyle na zakończenie. Minus stawiam za pesymistyczne przesłanie.

 Czekając na kolejny sezon pamiętajcie, The winter is coming. Obejrzymy go dopiero na wiosnę 2012.

Porównanie czołówek - "Gra o Tron"



Porównanie czołówek - Miecz Prawdy



Karmienie Robina Arryna


Jedna z najpiękniejszych scen - końcowa, a w niej urzekająca Daenerys.


Czołówka


stat4u



sobota, 11 czerwca 2011

wszystko co chcielibyście wiedzieć o wampirach, ale boicie się zapytać cz. 3

Dziś będzie mały off tematyczny. Kto mnie zna ten wie, że uwielbiam wszelkie nowinki kosmetyczno-modowe. Nie zdecydowałam się jednak na  prowadzenie bloga o tej tematyce, ponieważ sama czytam ich tak wiele, że chyba nie mam nic odkrywczego na ten temat do przekazania. Każda jednak pasja prędzej czy później dochodzi do głosu, stąd też dzisiejszy post. Ponownie na warsztat bierzemy jedną literkę - tym razem jest to F. Do napisania tego postu zainspirowało mnie pojawienie się Zombie Boya na pokazie Thierrego Muglera. Nota bene jestem miłośniczką perfum tego projektanta, o przeciwnej do dzisiejszego tematu nazwie - Angel. Nieco bliżej naszego tematu jest natomiast nazwa perfum Givenchy - Ange Ou  Damon. Kto zna te perfumy lub rozczytuje się o nich na forach perfumeryjnych ten wie, że często ich zapach nazwany jest trupim (w jego skład wchodzą białe kwiaty, stąd też skojarzenia katafalkowe). Wracając jednak do Zombie Boya, to jest to młody i przystojny mężczyzna, którego całe ciało pokrywa tatuaż obrazujący wnętrze człowieka w dosłowny sposób. Okazało się to na tyle ciekawe, że zatrudniono go między innymi do prezentowania kolekcji jesień/zima 2011/2012 T. Muglera i wystąpienia w sesji zdjęciowej z naszą rodaczką o swojsko brzmiącym pseudo Jac. Myślcie co chcecie, ale trupie inspiracje są wszechobecne i pociągają nie tylko fanów seriali. 

Zombie Boy dla T. Muglera


Zombie Boy i Jac


F jak fashion. Na powiązania wampirów i przemysłu kosmetyczno-modowego można spojrzeć dwojako. Z jednej strony wampiry, zombie i inne interesujące nas stworzenia są inspiracją i natchnieniem dla dyrektorów kreatywnych w firmach odzieżowych i kosmetycznych. Z drugiej strony warto przyjrzeć się temu, w co są ubrani nasi mroczni bohaterowie. 

1. Wampirzy strój dnia (VOOTD)
Nawiązań w seriach odzieżowych do wampirów odnajdziemy wiele. Nie mam nawet możliwości żeby opisać tu wszystkie. Wiele z nich pojawiło się na fali zainteresowania serią Twilight. Firmy odzieżowe i kosmetyczne wypuszczały serie kojarzące się z filmem, bądź też sygnowane bezpośrednio przez niego. Przykładem takiej inspiracji jest linia Horror Girl firmy Topshop.

Horror Girl, Topshop
Foto: Topshop

Zwróćcie uwagę, że buty ze środkowego zdjęcia święcą obecnie tryumfy w Polsce, natomiast w Topshop pojawiły się w roku 2009. Myślę też, że sukienka z pierwszego zdjęcia jest mocno inspirowana projektami Alexandra McQueena (zresztą jego znakiem rozpoznawczym jest trupa czaszka).

Saga Twiligt zrobiła też nieco zamieszania w świecie kosmetycznym. Firmy wypuszczały serie o tej nazwie, powstała nawet taka, która ma wyłącznie produkty kojarzące się z trylogią - Twilight Beauty. Poniżej znajdziecie filmik z reklamą jej lakierów do paznokci, ale warto wejść na stronę firmy i obejrzeć ich opakowania. Cmentarne doznania gwarantowane.



Nie mogę pominąć informacji o jednej z moich ulubionych firm - Essence. W sierpniu 2010 roku wystartowała z kolekcją Eclipse - Twilight Saga. W jej skład wchodziły podstawowe produkty - błyszczyki, lakiery, kredki do oczu, utrzymane w ciemnych barwach z dodatkiem dyskretnego brokatu.  Ponieważ była to seria limitowana, jak zwykle nie udało mi się nic z niej kupić :(

 Źródło: Essence

Najciekawsze nazwy produktów:
Lakiery do paznokci i błyszczyki: Undead?;  Don't bite me - kiss me; Hide Bella, Hide
Podwójne cienie do powiek: Edward or Jacob?,  Werewolf or vampire?

Prawda, że zachęcające?

2. Fashion my dark passion

Z przykrością muszę przyznać, że większość wampirzych outfitów jest po prostu nudna. Być może współczesne wampiry są tak piękne i ujmujące same w sobie, że nie potrzebują dodatkowych ozdobników. Ich strojom daleko do wytwornej,  aksamitnej peleryny noszonej przez klasycznego wampira, czy bajecznych przyodziań w filmie F. F. Coppoli "Dracula". Warto obejrzeć ten film wyłącznie dla kostiumów. Kiedy o nich myślę, przechodzi mnie dreszczyk emocji, są tak wspaniałe i zapadające w pamięć. 

Wampirzyca Lucy, Dracula, F. F. Coppola

Najbardziej nieciekawie ubranymi wampirami są: Damon i Stefan ("Pamiętniki wampirów"), Bill ("Czysta krew"), Edward Cullen ("Twilight"). Na ich tle wyróżniają się: 
  • Piękna Sophie Anne królowa Louisiany ("Czysta krew"). Królowa jak to królowa musi się wyróżniać nie tylko siłą, zaradnoscią i umiejętnością kierowania podwładnymi, ale także wyglądem. Jest śliczna jak marzenie, a do tego ma dobry styl.
  • Eric ("czysta krew") - Eric przechodzi metamorfozy. Na początku serialu poznajemy go jako mrocznego typa zasiadającego na swoim menadżerskim tronie w klubie Fangtasia. Potem jednak decyduje się na bardziej "ludzki" wygląd - farbuje i ścina włosy oraz zakłada modne ubrania. Co by jednak nie powiedzieć dobrego o jego strojach, to najlepiej wygląda bez nich.
  • Godric ("Czysta krew") - styl Godrica może nie jest szczególnie nowoczesny, ale warto o nim wspomnieć, ponieważ konsekwentnie realizuje linię etniczną (bardziej współcześnie, zbliżoną do boho style). Niby nic wielkiego, natomiast daleki jest od klasycznego looku wampirzego.
  • Pam ("Czysta krew") - mocno wyzywający styl, uosobienie doświadczenia, mrocznego uroku i dominacji. Pam często zwraca uwagę na strój swój i innych osób. Miała duży żal do Erica, który kazał poszukiwać jej Sookie w lesie i zniszczyła sobie ulubione buciki (tak, tak, wampiry przemierzają lasy w szpilkach - kolejna różnica między ludźmi i nimi).
  • Katherine ("Pamiętniki wampirów") - jest przykładem na to, że wystarczy ubrać buty na wysokim obcasie, rozpuścić włosy i podkręcić rzęsy, żeby wszystkie męskie spojrzenia koncentrowały się właśnie na tobie. Łatwo to ocenić, ponieważ w serialu ta sama aktorka gra zarówno delikatną Elenę jak i jej wampirzy odpowiednik - Katherinę. Już niewiele środków pozwala na to, by odmienić kobietę i sprawić by stała się baaardzo pociągająca.
  • Lafayette ("Czysta krew") - choć to nie wampir, to nie sposób o nim nie wspomnieć. To najbardziej zadbana i wystylizowana postać w "Czystej krwi". Ma chyba najwięcej ubrań ze wszystkich bohaterów, akcesoriów i przyborów do makijażu. Jest barwny jak rajski ptak i ma niepowtarzalny styl. Pokochacie go od pierwszego spojrzenia!

Niezwykle wytworna królowa Sophie Anne


Lafayette rządzi!


Jedną z najmniej ciekawie ubierających się osób w "Czystej krwi" jest Sookie. Jednak gdy zakłada lawendowa sukienkę... Sookie/Pam


stat4u